Martes 24 Ene 2012, 11:50
zapraszam również na progressive-bolt
Nie wiedziałem, czego do końca się spodziewać. Fakt, domowe odsłuchy nawet zachęcały, ot ciepła elektronika z czasami mocniejszym bitem czy przeszkadzajkami. Przekonywała również świadomość, że Islandczycy nie zwykli wypuszczać w świat słabych zespołów, że mają specyficzny sposób bycia i pomysł na twórczość.
Godzina oczekiwania nieco wiarę zgromadzoną w Fortach Kleparz (a ludzi było o wiele więcej, niż w poniedziałek, tuż przed sesją, można by się spodziewać) znużyła. Toteż, kiedy kilka minut po 21 muzycy Bloodgroup wbili na scenę, musieli ruszyć z kopyta. O ironio, kilka minut zabaw z loopami i dosyć zachowawcze pierwsze dwie piosenki. Zdecydowanie uwagę przykuwali od strony wizualnej, zwłaszcza śliczna wokalistka Sunna Þórisdóttir, sprawiająca wrażenie nieco spiętej – co innego jej vis-a-vis, drugi wokalista Janus. Robił przedziwne miny, wykonywał mnóstwo nieskoordynowanych ruchów, łypał swoimi wielkimi oczami na publikę. W każdym razie, z każdym kolejnym kawałkiem atmosfera robiła się coraz lżejsza, my coraz bardziej rozbujani a muzycy coraz bardziej zrelaksowani i uśmiechnięci.
Zdecydowanie na plus wypadły First to Go, Overload, Pro Choice czy This Heart. Gdzieś po drodze How are you Krakoff? Pochwalili także (o ironio ) polskie drogi. Kilkakrotnie chcieliśmy „poklaskać” do muzyki, ale niektóre bity były po prostu zbyt skomplikowane. Oczywiście z największym aplauzem spotkał się znany i lubiany My Arms, kończący podstawowy set. No właśnie, niecała godzina grania i szczęśliwi muzycy serdecznie podziękowali za uwagę i ogłosili Sękju gudnajt. Na to oczywiście nie było szans – chociażby z tej prostej przyczyny że gawiedź nie wypuściłaby muzyków ze sceny.
Na bis poszedł więc, prawdopodobnie najmocniejszy punkt całego wieczoru – Try On. Wersja dłuższa, rozbudowana, wykrzyczana i wyskakana przez (chyba) każdego. Kończyli ją kilka razy, wznawiali po raz wtóry, tak jak chciała tego publika. I tak, o 22:15 nastąpił oficjalny koniec.
Oprócz świetnie wyglądającej (i jeszcze lepiej śpiewającej) Pani Wokalistki oraz żywego, zwariowanego Pana Wokalisty, na scenie produkowali się jeszcze dwaj instrumentaliści – klawisze, loopy, elektroniczna, przeróżne efekty wokalne i instrumentalne… Bardzo dobre oświetlenie nieraz dało po oczach, dobrze wpasowując się czy to w mocniejsze bity, czy to bardziej zwiewne fragmenty. Na uwagę zasługuje również bardzo dobre, selektywne (i optymalnie mocne!) nagłośnienie w Fortach.
Po koncercie muzyków można było spotkać w szatni, sprzedających płyty i plakaty, podpisujących, strzelających fotki, uśmiechniętych – a z drugiej strony bardzo skromnych, nieśmiałych, wycofanych. Od razu przypomniało mi się spotkanie z Jónsim po jego występie na Sacrum Profanum – może wszyscy Islandczycy tacy już są?
Tak czy inaczej, warto było tam być. Bloodgroup ma potencjał, tak jak nowe piosenki z nadchodzącego albumu, które gdzieś tam wczoraj się przebiły przez set, Bloodgroup spokojnie może pojawić się na Selectorze czy Offie – oczywiście raczej na scenie namiotowej, natomiast muzycznie się nadają. Muszą tylko jeszcze nabrać troszeczkę pewności siebie.
Swoją drogą, wielki plus dla kogoś stojącego obok nas w pierwszym rzędzie, kto przyniósł flagę Islandii i dziarsko nią machał. Schodzącym ze sceny muzykom też było widocznie przyjemnie. Parafrazując kawałek Trickiego Bristol to London – wczoraj mieliśmy Reykjavik to Kraków. Tak, warto było tam wczoraj być. Nawet, jeśli początek nie zapowiadał wybuchowego końca. Nawet, jeśli przez większość czasu czułem się jak na hipsterskiej dyskotece – choć to już raczej kwestia słuchaczy.
Jakość obrazu przykra, dźwięk natomiast całkiem znośny.
http://www.youtube.com/watch?v=HdAbuqdmOfE
http://www.youtube.com/watch?v=cJsYTbvEZXo